sobota, 23 sierpnia 2014

Odcinek 24: Co się stało w laboratorium?!

~*~OPENING~*~


Ren jak i Kenami lecieli na wielkiej kontroli ducha chłopaka. Kitsune miała lekkie opory przed wejściem na gigantycznego „potwora”, ale w końcu Tao ją przekonał. Dziewczyna usiadła na ramieniu Basona i skuliła się w pozycję embrionalną.
- Aż tak się boisz? – Zaśmiał się chłopak. Usiadł po turecku tuż obok szatynki.
- Mam lęk wysokości… - Wyjaśniła szybko. – Od małego strasznie się boję…
- Ale lewitujesz – Złotooki podziwiał ogromny las rozpościerający się wokół.
- Ale nie latam, co byłoby możliwe. Metr nad ziemną już mi się robi niedobrze…
- Mogłabyś latać? – Zdziwił się chłopak.
- Pewnie tak. Potrafię bez problemu panować nad swoim ciałem…
- A potrafisz panować nad innymi? – Zapytał zaciekawiony tym tematem. – No wiesz tak.. Nad czyimś ciałem? Bo wiesz widziałem jak robisz takie wzium, wzium na rzeczach…
- Nie umiem panować nad czyjąś wolą. – Kenami ucięła szybko. Podniosła głowę i spojrzała na chłopaka. - Potrafię przenosić przedmioty, ale nie umiem nakazać czegoś zrobić dla człowieka, albo zwierzęcia. Widzisz, wykonując kontrolę ducha łączysz się z Basonem… Ja tego nie mogę zrobić. Jedynie narzucam to co chce robić… Nie umiem tego wytłumaczyć.
- Chyba rozumiem. – Ren lekko przytaknął głową.
            Dalej lecieli w milczeniu. Twarz Kenami co chwilę przybierała inne oblicze. Raz była smutna i przygnębiona,  potem uśmiechała się lekko po czym marszczyła brwi w złości. Las stawał się coraz rzadszy, aż drzewa stały się pojedyncze. Lecieli długi czas. Słońce zdążyło już unieść się wysoko na niebo. Śnieg odbijał blask promieni, rażąc w oczy.
- Jak trafiłaś do laboratorium? – Zapytał nagle Tao. Spojrzał zaciekawiony na szatynkę. Był prawie pewien, że odpowie mu cisza.
Mało się mylił. Pauza między jego pytaniem, a odpowiedzią trwała kilka minut. Zielonooka raz otwierała, a raz zamykała usta. W końcu westchnęła ciężko.
- Właściwie to było… Nieporozumienie… - Odwróciła wzrok.
- Nieporozumienie? – Powtórzył głucho.
- Tak… Nieporozumienie. – Ucięła dziewczyna. – W nocy, po najpiękniejszym dniu w moim życiu dowiedziałam się, że dziadek chce porwać Vitsumi.

Kenami przebudziła się. Przetarła oczy. Pokój oświetlała niewielka lampeczka wsadzona w kontakt. Dawała blady blask na pokój. Firanka oraz baldachim lekko unosiły się na wietrze.
Okno było otwarte.
Kitsune szybko schowała się pod kołdrę.
- Odejdźcie stąd... - powiedziała cicho, drżącym ze strachu głosem. - Znowu tu przyszły... Te duchy... Boję się ich…  Zostawcie mnie... Dlaczego nie ma tu One~chan, ona wiedziałaby co robić! - Szatynka panikowała. Trzęsła się. Duchy nie robiły jej krzywdy. Nawet do niej nie podchodziły. Cicho stukały szufladami, szeleściły kartkami książek i przestawiały rzeczy z miejsca na miejsce. Mimo to strach Kitsune sięgnął zenitu. Wybiegła z pokoju z zamkniętymi oczami. Nie chciała patrzeć na „gości”.
-
Zawsze tu przychodzą... Chcą się bawić, ale ja się ich boję... Niech bawią się z Vitsumi, a nie ze mną! Znają mnie z treningów, na które chodzę z One~chan, ale ja w przeciwieństwie do niej boje się ich... Są straszne... - Dziewczynka rozmyślała, mijając ciemne korytarze. Spod jednych z drzwi widać było jasną poświatę. - Gabinet dziadka... Może pozwoli mi dzisiaj spać u siebie!
Uchyliła leciutko drzwi. Przed wpadnięciem do pokoju powstrzymała ją jedna rzecz... Dziadek rozmawiał przez telefon. Jego głos był wyjątkowo oschły i poważny.
- Tak, już niedługo złapiemy młodą Yumenai... Nie żartuj sobie! To świetny obiekt badań! … No i co z tego, że jest szamanką? To w niczym nie przeszkadza! … No tak, wiem. Eksperymenty miały być prowadzone na ludziach, ale Vitsumi jest młoda, zadziorna. Ma silną osobowość i ciało. Od treningów ma mięśnie ze stali! A jej szybkość i zwinność? To marzenie! … Yhym, specjalnie poszedłem z dziewczynkami na festyn. Kenami ostatni raz pobawiła się z przyjaciółką, a ja napatrzyłem się wystarczająco na jej umiejętności … Tak, wiem. Nie, nic nie wiedzą. … Co z Kenami? Nic. Vitsumi po prostu zaginie. Zniknie. Nikt o tym nie wie. Ani Hisaki, ani Oharu... Tym bardziej klan Yumenai. ... Tak. Zaczniemy akcję we wtorek. O dwudziestej pierwszej trzydzieści zabierzcie ją … Nie, żadnych helikopterów. To ma być cicha akcja. Vitsumi ma zaginąć. Żadnych dowodów...
            Kenami już dłużej nie słuchała. Wbiegła do swojego pokoju. Zatrzasnęła drzwi. Łzy leciały jej po policzkach. Duchy, bawiące się w najlepsze, spojrzały na dziewczynę.
- Wynocha! - Krzyknęła roztrzęsiona. Duchy pobliskiego lasu w popłochu zaczęły uciekać przez okno. Często bawiły się z Kenami i Vitsumi w lesie. Strach Kitsune dawał im wiele radości, mimo iż potem zawsze dostawały naganę od Yumenai. Nigdy jednak nie widziały szatynki w takim stanie. Przestraszyły się.
Zielonooka wskoczyła pod kołdrę. Okręciła się nią, tworząc wokół siebie niezwykłą barierę.
-
Dlaczego dziadek chce to zrobić? Dlaczego chce zabrać moją One~chan? Przecież ona nic nikomu nie zrobiła! Co on chce zrobić... - Dziewczynka zaczęła płakać. Spanikowana. Powiedzieć rodzicom? Wujkowi? Vitsumi? Kenami wstała spod kołdry. Spojrzała na niewielką szafkę nocną, na której leżał podarunek od przyjaciółki – niewielki wisiorek. Kitsune wzięła go w dłoń i mocno zacisnęła palce. - Nie... Zawsze to One~chan mnie ratowała przed kolegami z klasy, dychami i wszystkim innym. Zawsze staje po mojej stronie... Kocham moją siostrzyczkę! I tym razem, to ja obronię ją!
Podeszła do toaletki stojącej pod ścianą. Spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Zawiesiła wisiorek na szyi.

           
            - To Vitsumi miała być porwana? – Ren był szczerze zdziwiony. Spojrzał przed siebie. On, kiedy był mały poświęciłby życie wszystkich aby ocalić swoje własne. Teraz to się zmieniło, ale kiedyś… Tak bardzo różnił się z szatynką.
- Tak. Nie pozwoliłam na to. – Kenami zmarszczyła mocno brwi. Jej twarz była mocno skonsternowana. – Pierwszy raz postąpiłam odważnie.
- Co ty zrobiłaś? – Tao spojrzał na nią zaciekawiony.
- Raz w życiu… Zmieniłam się w moją idolkę. – Wyjaśniła z uśmiechem.

            Kitsune nie mogła wykonać swojego planu sama. Spotkała się z Sasorim. Czerwonowłosy stał na moście, nad niewielką rzeczką. Miał poważną minę.
- Ale dlaczego mam wywieść Vitsumi na wieś? - Zapytał czerwonowłosy.
- Proszę posłuchaj mnie! Nigdy cię o nic nie prosiłam... To jest pierwsza rzecz! Ja... Sama do końca nie rozumiem. Wiem jedynie, że One~chan ma zniknąć w tym tygodniu z domu...
- Co ty ukrywasz? - Chłopak spojrzał na nią podejrzanie.
- Nic nie ukrywam... Znaczy... Sasori~kun... To sprawy rodzinne – Kenami była nieco zmieszana. Westchnęła głośno. - Muszę ją chronić. Kiedyś ci się za to odwdzięczę i opowiem wszystko. Po prostu zabierz Vitsumi na wieś, do babci... Czy to tak dużo?
- Nie... Postaram się ją przekonać. Podsunę też pomysł mamie... - Sasori westchnął głośno. - Mam nadzieję, że nie zrobisz nic głupiego. Bez obrazy, ale zawsze byłaś lekkomyślna...
- Pierwszy raz w życiu jestem poważna! - Kenami krzyknęła. Spojrzała niezwykle poważnie na przyjaciela. - Jeśli tylko kochasz swoją siostrę, to zrób cie to o co proszę!
- No... Dobrze... - Czerwonowłosy był bardzo zdziwiony postawą dziewczyny.
- Arigato! - Kitsune ukłoniła się nisko. Odwróciła się napięcie. Odbiegła kilka metrów. - Wszystko będzie dobrze, nie martw się!
- Kenami~chan! Nie zapomnij, że ty poniekąd też należysz do tej rodziny! Jeśli coś jest nie tak, to po prostu powiedz! - Sasori nie mógł zrozumieć zachowania szatynki. Zdawała się być zupełnie inna, niż wczoraj na festynie.
- Wszystko będzie dobrze! - Krzyknęła przez ramie.

            - Zawsze marzyłam o tym, żeby być jak Vitsumi. Była tak.. Silna, odważna, pewna siebie… W ogóle przeciwieństwo mnie. Kiedy dowiedziałam się, że ma zniknąć z mojego życia, postanowiłam ją chronić. Poprosiłam Sasori’ego, aby wywiózł ją do ich opiekunki z dzieciństwa. Mieszkała na wsi z dala od Tokyo. A sama… We wtorek poszłam do jej pokoju… - Wyjaśniła Kenami.
- Po prostu weszłaś do jej pokoju w dniu porwania, tak? – Dopytał się Ren. Dziewczyna kiwnęła głową. – Ona o tym wie?
- Nie! I ma się nie dowiedzieć! A jeśli coś jej powiesz! – Kitsune złapała chłopaka za kołnierz kurtki. Podciągnęła go do siebie i patrzyła prosto w oczy. Groźnie. Jej wzrok ostrzegał przed popełnieniem jakiegokolwiek błędu.
- Spokojnie, nic nie powiem. – Obiecał. Wyrwał się szatynce. – Nie bądź taka agresywna…
- Nie jestem…! – Krzyknęła. Poderwała się na równe nogi. Spojrzała w dół. Z przerażeniem cofnęła się. Nogi zaczęły się jej plątać. Miała wrażenie że spada.
- Uważaj, bo sobie coś zrobisz… - Ren stanął obok niej. Złapał dziewczynę za rękę. – Usiądź.
- Przepraszam… - Szatynka posłusznie wykonała rozkaz. Ukryła twarz w dłoniach – Źle się tu czuję…
- Ogólnie, źle wyglądasz ostatnio. – Tu można zarzucić złotookiemu brak taktu, jednak miał całkowitą rację. Kenami chodziła blada, snuła się po akademiku, a potem po domu u Fausta. Miała podkrążone oczy i zagubiony wzrok. Często kaszlała i spała więcej niż zazwyczaj.
- Dzięki… - Zielonooka lekko się zaśmiała. Spojrzała na chłopaka.
- Nie to chciałem powiedzieć… - Tao prychnął niezadowolony.
- Jestem chora Ren. – Dziewczyna spoważniała. Patrzyła na chłopaka. Ich wzrok się spotkał. – Przez badania prowadzone na mnie w laboratorium i użytkowanie mojej mocy, moje ciało staje się coraz słabsze. Co prawda do tej pory leczyłam się sama, ale to już nie wystarcza…  Faust zrobił mi szczegółową tomografię, EKG, badanie krwi, ale nie może mi przepisać konkretnych lekarstw, dopóki nie pozna przebiegu zabiegów laboratoryjnych. Po to też tu jedziemy… Może w laboratorium ocalała chociaż część mojej dokumentacji.
- Rozumiem… - Fioletowowłosy przytaknął, chociaż niezupełnie był świadomy powagi sytuacji.
            Jeszcze trochę milczeli. Las stał się już pojedynczymi drzewami, aż w końcu zieleń w ogóle zniknęła z horyzontu. Wszędzie leżał jedynie biały puch. Teren był nierówny, chociaż gołym okiem nie można było tego zobaczyć. W końcu gdzieś daleko zauważyli zarys budynku. Ogromny, biały gmach był połowicznie zniszczony. Szyby w oknach były powybijane, a dach, wraz z grubą warstwą śniegu wpadł do środka. Dookoła budynku rozpościerał się gruby, wysoki mur z kilkoma wielkimi dziurami. Bason postawił przyjaciół za ogrodzeniem.
            Ren milczał. Spokojnie szedł za Kenami, dokładnie się rozglądając dookoła. Był pod wrażeniem rozmiarów budynku. Że też nikt nie zwrócił uwagi na ten ogromny gmach… Chociaż w sumie, kto niby miał o nim zgłosić go gazet? Zające? Lisy? Nikogo tu nie było. Nikt tu nie mieszkał… W końcu to Syberia. Zapewne koniec świata, właśnie tutaj ma początek.
- Uważaj jak będziesz szedł. Budynek jest w rozsypce, nie wiem czy się nie zawali… - Ostrzegła przyjaciela Kitsune. Wyjęła z kieszeni kurtki frotkę i starannie spięła w koński ogon wszystkie włosy.
- To ty uważaj. Ja w przeciwieństwie do ciebie nie potykam się własne sznurówki! – Rzucił kąśliwie Ren. W myślach się zganił. Dlaczego ciągle jej dokucza?
Szatynka prychnęła pogardliwie, po czym uniosła się kilka centymetrów nad ziemię. Wleciała do budynku przez dziurę w ścianie. Złotooki jedynie westchnął.
- Mistrzu Ren… - Bason w formie ducha unosił się tuż nad swoim szamanem. – Ta aura… To miejsce…
- Wiem, wiem… - Tao pomachał lekceważąco ręką. Czuł tą złą moc wydobywającą się z wnętrza laboratorium, mimo to wszedł za dziewczyną. Trafili do czegoś w rodzaju holu. Gdyby odbudować budynek pewnie znajdowałaby się tu recepcja czy coś. Jednak im dalej wchodzili do środka, tym Ren czuł się coraz gorzej.
- Łap. – Kenami rzuciła czymś w chłopaka. Tao automatycznie złapał przedmiot. Była to latarka. Od razu ją zapalił.
- Dzięki… - Mruknął. Mógł teraz lepiej przyjrzeć się budynkowi.
            Środek laboratorium nie był zniszczony pod wzglądem architektonicznym. Wyglądał po prostu na brudny i opuszczony. Biała farba i jasne kafelki na ścianach, szara terakota na podłodze. Wszędzie dużo papierów, połamanego sprzętu, łóżek szpitalnych i…
Chłopak stanął. Niepewnie skierował strumień światła na jedne z metalowych drzwi. Były uchylone, a na klamce odbity został ślad zakrwawionej dłoni. Tao przełknął ślinę. Czuł wszechogarniający smród, który nie dawał mu spokojnie oddychać. Wysunął rękę, aby zajrzeć do środka. Kitsune złapała jego dłoń.
- Nie zaglądaj… - Powiedziała ostrzegawczo. W jej głosie było słychać śmiertelną powagę.
- D..dob… Nie mów mi co mam robić! – Warknął, po czym wyminął zielonooką. Skierował latarkę przed siebie. Stanął.
            Od tego momentu na ścianach coraz częściej pojawiały się zadrapania, ślady krwi, odbicia wielkich łap. Chłopak ruszył milcząc. Rozglądał się dokładnie, nie chcąc przegapić jakiegoś ważnego elementu. W końcu zobaczył coś, czego na pewno widzieć nie chciał. Ciało. Leżące na podłodze, brudne, z rozszarpanym bokiem, aczkolwiek dobrze zachowane, mimo gromadki robaków wokół. Była to kobieta w lekarskim kitlu. Musiała uciekać, kiedy coś ją dopadło…
 Ren uniósł bardziej kołnierz swojej kurtki zakrywając nos i usta.
- Tokomi~san… - Kenami westchnęła ze zmartwieniem. – Miałam nadzieję, że zmarła w przyjemniejszych warunkach… Musiała bardzo cierpieć, kiedy się wykrwawiała…
Tao spojrzał na nią przerażony.
- Znałaś ją? – Zapytał.
- Często się mną zajmowała – Kitsune wzruszyła ramionami. Ominęła ciało i poleciała dalej. Uśmiechnęła się uroczo. – I tak daleko zaszła! Jestem pod wrażeniem!
Ren patrzył jeszcze chwilę na ciało. Zerwał z jednego z łóżek prześcieradło i przykrył nim kobietę. Złożył ręce jak do modlitwy. Ukłonił się, po czym odszedł.
            - Szybciej! – Ponagliła go zielonooka. Wleciała w jedne z drzwi. Wyszli na klatkę schodową. Tutaj sytuacja była jeszcze gorsza. Kolejne ciało. Na schodach. Potem kolejne, kilka metrów dalej. Kilka wyłamanych schodków. Kenami szybko je przeleciała. Spojrzała na chłopaka. Ten bez problemu je przeskoczył. Długo kroczyli po schodach. Po drodze minęli jeszcze kilka ciał. Były mniej, lub bardziej zmasakrowane.
- Gdzie idziemy? – Zapytał w końcu Ren.
- Do głównego alternatora. Może jest w nim jeszcze trochę prądu. Łatwiej nam będzie wtedy szukać… - Wyjaśniła spokojnie.
- Mam wrażenie, że idziemy trochę za długo.
- Co masz na myśli? – Kenami spojrzała na niego zdziwiona.
- Weszliśmy przez dziurę w ścianie na parterze. Teraz powinniśmy być gdzieś…
- Dokładnie na dwunastym piętrze pod ziemią. – Szatynka weszła w słowa chłopaka. – Większa część laboratorium znajduje się pod ziemią. Alternator jest na samym dole. Jeszcze tylko kilka pięter.
            Doszli do ogromnych drzwi. Kitsune też problemu pchnęła je do środka. Na podłodze tuż obok drzwi leżał martwy mechanik. Miał w czaszce klucz francuski.
Kenami nic nie mówiąc zaczęła grzebać przy wielkiej maszynie.
Ren w tym czasie przykrył twarz mężczyzny szmatą leżącą obok.
- Mistrzu Ren… - Bason patrzył zmartwiony na swojego szamana.
- To okropne, prawda? – Szepnął złotooki. – Tyle ludzi tutaj zginęło…
- Tylu? – Prychnęła gniewnie Kenami, patrząc ostro na chłopaka. Nagle światła się zapaliły. Było ich niewiele. Jarzeniówki paliły się słabo, co jakiś czas jedna z nich gasła. Dziewczyna podeszła do przyjaciela. – To co widziałeś nie jest nawet jedną setną osób, które tu zginęły… I uważaj, żeby nie być następnym…
- O co ci chodzi? – Warknął Ren. – Myślałem, że już skończyłaś z groźbami pod moim adresem!
- Nie grożę ci. – Wzruszyła ramionami. – Możliwe, że któryś z obiektów laboratoryjnych przetrwał. Trzeba uważać.
Ruszyła przed siebie. Znowu zaczęli iść po schodach, tym razem w górę.
- Pójdziemy najkrótszą drogą. Nie chcę tu spędzać ani chwili dłużej, niż jest to konieczne. – Wyjaśniła, wchodząc przez jedne drzwi.
- Podzielam twoje zdanie. – Tao aż wstrząsnął dreszcz. Nie był zbyt delikatną osobą, ale tyle martwych w jednym miejscu… Nawet jego to przytłoczyło.
            Szli długim korytarzem. Po obu stronach, co kilka metrów były drzwi z tablicami do wpisywania kodów. Mosiężne, metalowe, z kratami, tak aby cały czas można było widzieć co osoba za nimi robi. Wszystkie były otwarte. Ren spojrzał przez jedne z krat. W środku były pomieszczenia podobne do więziennych cel. Metalowe, szpitalne łóżka, biurko, niewielka półka oraz jeszcze jedne drzwi, tylko już bardziej normalne. Nad każdą z cel powieszona była tabliczka z numerem, imieniem i nazwiskiem. Szli jeszcze trochę, kiedy Ren stanął. Jego źrenice rozszerzyły się.
- Ke… Kenami… - Szepnął.
Dziewczyna odwróciła się. Podeszła do przyjaciela. Przeczytała na głos tabliczkę nad drzwiami.
- Obiekt sto trzydzieści sześć. Kitsune Kenami. – Patrzyła na napis jak zaczarowana. Weszła do środka. Tutaj światło się nie paliło, aczkolwiek na celę padał blady cień z korytarza. Przesunęła delikatnie ręką po materacu na łóżku. Spojrzała na ścianę. Były na niej różne obrazki (raczej nie mające ze sobą nic wspólnego; tęcza, oko, jednorożec, zakrwawiony nóż, anioł, diabeł itp.) oraz napisy (teksty znanych piosenek, cytaty). Podeszła do biurka. Leżało tam kilka książek, kartki papieru, niedokończony rysunek i kilka kredek. Wzięła jedną z lektur do ręki.
- Nie… Nie zdążyłam jej przeczytać… - Powiedziała łamiącym się głosem. Przytuliła książkę do siebie, po czym zaczęła cicho płakać. Ren wyciągnął rękę, chciał coś powiedzieć, zrobić… Ale nie wiedział co. Więc zły na siebie wycofał się i oparł plecami o korytarzową ścianę. Chwilę poczekał, poukładał sobie słowa w myślach.
Wszedł do środka celi.
- Kenami!  - Powiedział ostrym, pewnym głosem, który po chwili mu zmiękł. Zobaczył, jak dziewczyna siedzi przy biurku i rysuje, niedokończony rysunek. Podszedł bliżej. Zauważył na papierze pięć postaci. – Kenami…
- Nie zdążyłam tego dokończyć… - Szepnęła. Kolorowała obrazek. Płakała przy tym rzewnie. Niedbale wycierała oczy rękawami kurtki.
- Kenami… - Ren położył dłonie na jej ramionach.
- Zaczęłam to… Tamtego dnia… Z rana, wszyscy jeszcze się śmialiśmy. Wszyscy jeszcze żyli… A potem… Potem… Ja… - Dziewczyna zaczęła kaszleć. Nie dawała rady zaczerpnąć powietrze. Na rysunek spadło kilka kropel krwi.
            Tao nic nie powiedział. Złapał mocno Kenami i wyciągnął ją z celi. Jej ciało było bezwładne, kaszlała, krztusząc się krwią. Tao oparł się plecami o ścianę, powoli oboje usiedli. Złotooki był przerażony. Szatynka nie mogła opanować oddechu, dodatkowo krztusiła się krwią. Nikt tutaj nie mógł im pomóc. Fioletowowłosy bał się najgorszego…
- Kenami! Proszę, uspokój się! Oddychaj! – Krzyczał. Ostatnio tak przerażony był, kiedy Widział martwą Ayę po raz pierwszy.
            Po kilku minutach agonii, zielonooka się uspokoiła. Co prawda leżała nadal bezwładnie między nogami chłopaka, wtulając się w jego klatkę piersiową, ale już oddychała.
- Go… Gomenasai… - Wyszeptała. Otworzyła oczy i patrzyła bezmyślnie w dal.
- Nie przepraszaj… – Powiedział automatycznie. Przytulił ją do siebie. – Tylko nie rób tak więcej…
- Hai. – Szatynka się uśmiechnęła.
            Ren zdał sobie sprawę z tego co przed chwilą zrobił. Zrobiło mu się strasznie nieswojo. Dość nieostrożnie odepchnął od siebie Kitsune. Ta upadła na podłogę.
Tao wstał.
- Musisz być taka dziwna! – Krzyknął. Z krzyżował ręce na piersiach. – Chodź musimy się pośpieszyć! Bo dostaniesz kolejnego ataku, a jak tu umrzesz, to Vitsumi mnie zabije!
Ruszył przed siebie. Usłyszał za plecami szczery śmiech dziewczyny. Rechotała w najlepsze, a Ren przyśpieszył. Jego policzki stały się bordowe. Po dłuższej chwili dziewczyna wstała. Zaczęła iść lekkim krokiem po korytarzu.
- Tutaj mieszkała Miyomi~chan! – Kenami pokazała palcem celę obok swojej. – Była pierwszą osobą, zaraz po mnie, która przeżyła badania. Potem był Seki~kun i Mugi~chan! Ale pierwszego poznała Isoshi’ego. Był tutaj na praktykach lekarskich.
- To brat Konoe~san? – Zapytał Ren, niby tak od niechcenia.
- Więc jednak słuchasz… - Zaśmiała się zielonooka. Wyrównała krok z chłopakiem. – Tak. Mój dziadek miał na niego haka. Przetrzymywał Nagisę~chan. Postawił Isoshi’emu ultimatum. Jeśli będzie grzeczny i pomoże w laboratorium, to Nagisa będzie bezpieczna. Jeśli się postawi… No wiesz… W każdym bądź razie, Isoshi był bardzo miły. Zawsze nam pomagał, dawał prezenty na gwiazdkę i urodziny… Chociaż lekarze nie chcieli, żebyśmy mieli za dużo rzeczy w pokojach. Wiesz… Moglibyśmy użyć ich w niepożądany sposób…
            Wyszli z korytarzy z celami. Szli długim holem. Ren przestał w końcu zwracać uwagę na ciała, które leżały to tu, to tam. A przynajmniej miał taki zamiar… Mimo iż jego twarz przybrała kamienną maskę, w środku gotował się. Co takiego mogło się stać, że pochłonęło to tyle ofiar? Czuł tyle bólu i cierpienia...
- To tu… - Szepnęła Kenami.
- Co tu? – Zapytał oschle Ren. Musiał bardziej uważać na to co mówi. Wystarczy miłych gestów jak na jeden dzień!
- Tutaj się wszystko skończyło. – Kitsune weszła do jednego z pomieszczeń. Przed nimi znajdował się panel z urządzeniami elektrycznymi i komputerami. Były w nie wbite kawałki glazury. Na pięciu krzesłach leżało tyle samo ciał, zabitych również odłamkami płyt. Przez rozbitą szybę można było patrzeć na ogromną salę, która niegdyś była cała wyklejona kafelkami. Teraz, były one powyrywane ze ścian . Na środku leżały trzy ciała.
            Dopiero po chwili Tao zauważył w rogu pomieszczenia ogromne szuflady (niektóre powyjmowane). W środku znajdowały się grube teczki. Chłopak podszedł do nich. Pogrupowane szuflady w porządku alfabetycznym.
- A… B… C… Hm… - Fioletowowłosy zaczął grzebać w grubych teczkach. – K… Jest! Kenami, mam twoje dokumenty!
Ren usłyszał głuchy dźwięk upadku. Odwrócił się. Szatynka klęczała, zakrywając dłonią usta. Po jej policzkach spływały łzy.
- Znowu ryczysz? – Fuknął gniewnie. Spojrzał dokładnie na dziewczynę. Jej oczy były niezwykle puste, wyjęte z jakichkolwiek emocji. Przestała płakać.
- To za dużo, Ren… - Westchnęła ciężko. Oparła głowę o biurko, pod którym siedziała. – Mam tego dość…
- Niby czego?
- Wszystkiego… Może byłoby łatwiej gdybym tu umarła? – Zapytała na głos. Tao spojrzał na nią przerażony. Podszedł do niej i złapał za kołnierz kurtki.
- Nie wolno ci tak mówić! Ty…!
- Dlaczego? – Zapytała oschło. Popatrzyła na złotookiego zimnym, przenikliwym wzrokiem. Ren widział go już kilka razy i szczerze – nienawidził go.  – Dlaczego uważasz, że śmierć jest czymś gorszym niż życie? Jesteś szamanem. Wiesz jak cienka granica łączy te dwa światy.
Chłopak puścił ją. Położył Kenami na ziemi patrząc na nią zszokowany.
- Nie wiesz co tu się stało… Ci wszyscy ludzie… Ich krew… Ich krew jest na moich dłoniach… Oni wszyscy zginęli przeze mnie…
            Ren cofnął się. Miał mieszane uczucia. Nie wiedział jak pomóc dziewczynie. Wiedział, że jest niezrównoważona, a ten pusty wzrok przerażał go.
- Boisz się mnie teraz prawda? –Zapytała z wrednym uśmiechem. Zamknęła oczy. Objęła ramionami kolana i wtuliła w kurtkę. – Nawet ty…
- Nie. – Powiedział twardo Ren. Podszedł do dziewczyny i lekko uderzył ją trzymaną teczką (grubości połowy encyklopedii) w głowę. – Nie boję się ciebie. Co najwyżej o ciebie…
Ich oczy się spotkały.
- Tam… - Dziewczyna głośno przełknęła ślinę. – Leżą Mugi~chan i Isoshi~kun…
- Huh? – Tao spojrzał przed siebie. Ciała leżące w pokoju obok nie wyglądały na zbyt… Żywe.
- Straciłam wszystkich jednego dnia. To miały być rutynowe badania. Chcieli zbadać odporność mózgu na fale naddźwiękowe… Pierwsza była Mugi. Ja patrzyłam przez tą szybę…. Weszła i… Puf! – Kenami lekko krzyknęła. – Jej mózg nie wytrzymał. Wykrwawiła się uszami… Tak po prostu. Moja przyjaciółka, z którą rano jadłam śniadanie leżała martwa. Jej duch odszedł. Tak szybko…
            Dziewczyna wstała. Odwróciła się w stronę pokoju z glazurą. Westchnęła głośno.
- Miałam być następna. Wepchnęli mnie jak psa, do klatki gdzie leży jego martwy poprzednik… Isoshi nie chciał się zgodzić. Wbiegł za mną. Jako mój opiekun odmówił wykonania tego badania. Chciał mnie stąd wyciągnąć. Jeden z lekarzy wstał… Wyjął pistolet. – Szatynka wyciągnęła przed siebie rękę. Złożyła dwa palce w charakterystyczną „udawaną” broń. Udała strzał. – „Mam cię dość, smarkaczu, przeszkadzasz! Kim ty jesteś szczeniaku, że przerywasz eksperyment?! To że cie wybrano nie znaczy, że wszystko ci wolno! Zjeżdżaj!” To były ostatnie słowa, które usłyszał Isoshi przed śmiercią. Zwykłe „zjeżdżaj”. Tak jakby miał wyjść za drzwi, a nie odejść na tamten świat…
Zaśmiała się sucho.
Ren nie odzywał się. Postanowił dać się wygadać dziewczynie. Ta jednak ucichła. Zwiesiła wzrok.
- Potem… Wybuchłam…

            Szatynka stała sparaliżowana. Patrzyła przed siebie. Przed nią leżało ciało jej przyjaciółki. Mugi była martwa. Jej zawsze wesołe, złote oczy wypełniała pustka. Jasnozielone, krótkie włosy zalane były krwią, podobnie jak biała sukienka, w których dziewczyny z laboratorium chodziły na co dzień. Dziewczyna nie wytrzymała kolejnego badania. Od kilku dni nażerała na ból głowy, ale nikt nie brał tego poważnie. Teraz było za późno.
- Odeszła… - Kenami stała nad ciałem przyjaciółki. Nie mogła uwierzyć w to co się stało. Wiadomość o śmierci nie docierała do niej.
- Nie pozwolę wam na to! – Isoshi wrzasnął. Jego długie, wrzosowe włosy były związane w niski kucyk, a na świat patrzył ciemnoróżowymi oczami. Ubrany był w biały kitel lekarski. Wbiegł do sali zaraz za szatynką. Był z nią bardzo mocno związany emocjonalnie i nie zamierzał pozwolić jej zabić w tak okrutny sposób. Po za tym Mugi była przyjaciółką Kenami. Zobaczenie zwłok złotookiej musiało wywrzeć na Kitsune ogromne emocje. Jej stan był zachwiany. Isoshi doskonale o tym wiedział, był w końcu jej opiekunem. – Muszę ją zabrać!
- Wyjdź! – Wrzasnął inny z lekarzy. Miał przekrwione, ciemne oczy i przetłuszczone, poplątane włosy. Widać było, iż długo już nie spał. Wstał i ze zdenerwowania uderzył w blat przed siebie.
Inni lekarze patrzyli na niego nieco przestraszeni. Było ich czterech. Dwie kobiety i dwóch mężczyzn. Patrzyli na całą sytuację nieco niepewnie.
- Wyjdę tylko z Kenami~chan! – Mężczyzna patrzył na szybę nieugięcie.
- Za kogo ty się masz?! – Warknął zmęczony doktor. Sięgnął ręką do wewnętrznej strony kitla.
- Sam Hidoi~sama wybrał mnie, abym opiekował się jego wnuczką… Mam święte prawo…! – Wrzosowowłosy zaczął dumnie przedstawiać swoje racje. Był pewien, że da rady ochronić zarówno swoją siostrę jak i Kenami.
- Mam cię dość, smarkaczu, przeszkadzasz! Kim ty jesteś szczeniaku, że przerywasz eksperyment!? To że cie wybrano nie znaczy, że wszystko ci wolno! Zjeżdżaj! – Warknął lekarz. Wyjął pistolet i strzelił.
Kenami jak dotąd była odizolowana od rzeczywistości. Patrzyła na zmarłą przyjaciółkę całkowicie otępiała. Nie mogła uwierzyć w to co się stało. Z amoku wyrwał ją odgłos strzału.
Odwróciła się.
Jej źrenice rozszerzyły się maksymalnie.
- Isoshi~chan! – Wrzasnęła. Patrzyła jak bezwładne ciało wrzosowowłosego pada na glazurę. Jego klata piersiowa była zalana krwią. Krzyknął głośno, kiedy spadł na podłogę. Dziewczyna podbiegła do opiekuna. Uklękła nad nim. – Isoshi~chan!
- Kenami~chan… Kiedy stąd wyjdziesz… Proszę… Zaopiekuj się Nagisą. Dobrze? – Uśmiechnął się słodko. Zamknął oczy. Złapał szatynkę za rękę. To był jego ostatni ruch. Kula z pistoletu skutecznie wbiła się w jego ciało, zatrzymując wszelkie funkcje życiowe. Czerwona ciecz wypływała z ciała mężczyzny, zabierała jego życie. Powoli stawał się zimny.
- Fukiji~san, chyba przesadziłeś… - Szepnęła jedna z lekarek, do niezrównoważonego doktora, który nadal trzymał w dłoni pistolet.
- Tylko przeszkadzał… - Warknął mężczyzna. – Traktował te potwory jak jakieś normalne dzieciaki! Niech zdycha razem z nimi!
- Fukiji~san… - Kobieta odsunęła się nieco przestraszona.
- Włączajcie maszynę! Dostaliśmy rozkazy! Musimy je wykonać! – Lekarz patrzył przed siebie zwariowany. Jego wzrok był opętany rządzą mordu.
            Kenami nie słyszała w tym czasie nic. W jej uszach brzmiała niczym nie zmącona cisza. Do oczu napływały jej łzy. Kilka zleciało na coraz to zimniejsze ciało Isoshi’ego.
Nie mogła zrozumieć, jak w tak szybkim czasie mogła stracić najbliższe jej osoby. Ostatnia prośba Isoshi’ego. Ma zaopiekować się Nagisą.
            Muszę stąd wyjść.
Tylko ta myśl błądziła w pokręconym umyśle szatynki. Jej źrenice zmniejszyły się do granic możliwości. Puściła rękę przyjaciela. Powoli stanęła na nogi. Obróciła głową, a jej kręgi szyjne strzyknęły złowrogo.
- Dzisiaj… - Szepnęła szorstko, po czym uśmiechnęła się miło. - …wszyscy zginiecie!
Fukiji spojrzał na podopieczną. Nie widział już nastoletniej dziewczynki tylko demona. Jej długie, brązowe włosy oraz biała, leciutka sukienka falowały od energii wyzwalanej przez Kenami. Zielone oczy były obłąkane. Dziewczyna straciła nad sobą kontrolę. Straciła resztki zdrowego rozsądku.
- Demon! – Krzyknął przerażony mężczyzna. Strzelił. Jeden raz, drugi trzeci. Wystrzelił cały magazynek.
            Żadna z kul nie trafiła Kitsune. Wystawiła przed siebie rękę. Naboje zatrzymały się i bezwładnie opadły na podłogę.
- Muszę stąd wyjść! – Kenami machnęła drugą ręką. Ze ścian powoli odrywała się glazura. Zanim ktokolwiek zareagował odłamki płytek wbiły się w lekarzy. Śmierć była nagła, tak jak w przypadku Isoshi’ego. Nikt nie zdążył nawet krzyknąć.
            Szatynka wyszła z pomieszczenia. Szła korytarzem. Jej umysł zamgliła chęć wydostania się z laboratorium. Nie mogła tu zostać ani chwili dłużej Wokół niej latały odłamki glazury utrzymywane w powietrzu za pomocną siły jej umysłu. Wbijała odłamki każdemu, kto tylko do niej podszedł. Sama dziewczyna powoli kierowała się w stronę windy.
            Wysiadła na najniższym piętrze. Mrugnęła oczami, a drzwi do alternatora otworzyły się. W środku siedział mężczyzna. Patrzył na dziewczynę z przerażeniem. Nie zdążył jednak obronić się przed atakiem. Klucz francuski, który trzymał w ręce został wbity w jego głowę. Upadł z krzesła na ziemię. Niczym nie wzruszona Kenami przeszła po jego ciele.
            W jej umyśle stało się coś niezwykłego. Śmierć przyjaciela wyzwoliła w jej uśpioną bestię. Teraz każdy był dla niej wrogiem. Potrzebowała jedynie wyjścia z laboratorium. Musiała opuścić to miejsce. Coś wewnątrz jej krzyczało.
            Tak dawno nie widziała swojej Onee~chan…
            A co jeśli ona…?
            Jeśli ona nie żyje tak jak Isoshi…?
            Musi zająć się Nagisą…
            I spotkać Vitsumi…
            Onee~chan…
Dziewczyna uklękła. Złapała się za głowę. Krzyknęła z bólu. Jej skronie pulsowały, a czaszka zdawała się być za mała dla rosnącego mózgu. Nie miała pojęcia jak powstrzymać lawinę zdarzeń. Nie chciała jej powstrzymywać.
Postanowiła odłączyć laboratorium od prądu. Zabezpieczenia nie będą działać, a ona swobodnie będzie mogła wyjść na zewnątrz i zobaczyć swoją przyjaciółkę.
Ruszyła schodami na górę. Szła wieloma korytarzami, po drodze napotykając się na przerażony personel oraz… Obiekty badań. Jedni zabijali drugich. Lekarze, którzy posiadali broń strzelali na oślep, a przetrzymywani tutaj ludzie oraz stwory wychodzili na zewnątrz ze swoich cel. Kilka ogromnych potworów biegało i rozszarpywało wszystkich jak leci.
            Kenami szła, niwelując każde zagrożenie. Człowiek błagający o pomoc, czy też chcące ją zamordować monstrum. Wszyscy byli dla niej wrogami.
Spojrzała przed siebie. W rogu sali klęczała Miyomi. Różowowłosa dziewczyna była przerażona. Kuliła się, przytulając do ściany. Krzyczała bezsilnie. Sama nie miała jakichkolwiek „mocy” aktywnych. Była badana pod względem regeneracji jej ciała. Wiedziała jednak, że mimo jej niezwykłych zdolności odradzania swoich komórek, wielkie, kilkumetrowe monstrum bez problemu ją zgładzi.
Kitsune stanęła. Zaczęło jej się kręcić w głowie.
            Miyomi była w niebezpieczeństwie. Teraz Kenami myślała tylko o tym. Nie chciała już nigdy stracić nikogo. Mugi nie żyła. Isoshi nie żył. ISOSHI NIE ŻYŁ.
- Cholera! – Warknęła głośno obudzona z transu. Zaczęła dopiero teraz zdawać sobie sprawę co zrobiła. Śmierć przyjaciół była takim ciosem, iż straciła nad sobą kontrolę. Teraz jednak musi ją odzyskać, aby uratować innych.
            I spotkać Vitsumi…
Szatynka wyciągnęła przed siebie ręce i uderzyła potwora łóżkiem szpitalnym. Ten rzucił się na nią. W laboratorium było wiele rzeczy, którymi można było atakować, więc nie minęło długo czasu, aż Kenami uporała się z monstrum. Wbiła w jego ciało różne sprzęty medyczne, aż potwór nie padł z wycieczenia. Kitsune złapała przyjaciółkę na rękę.
- Miyomi~chan! Szybko! Musimy się pośpieszyć! – Szatynka pociągnęła ją w stronę jednego z korytarzy.
- Co się stało? – Fioletowooka dziewczyna był przerażona.
- Pamiętasz jak marzyłyśmy, żeby zobaczyć słońce? – Uśmiechnęła się lekko Kenami. – Dzisiaj to marzenie się spełni!
- Dziewczyny! – Seki biegł za dziewczynami. Wyglądał normalnie. Był przystojnym, bardzo umięśnionym chłopakiem o złotych oczach i ciemnoniebieskich oczach. Dogonił przyjaciółki. Złapał Miyomi za rękę i zaczął uciekać razem z nimi.
            Znalezienie drzwi wyjściowych okazało się nie być takie trudne. Dla ich trójki nie było rzeczy niemożliwych. Teraz kiedy mieli tylko okazję do ucieczki, musieli to wykorzystać. Wybiegli z budynku. Stanęli zauroczeni obrazem przed ich oczami. Mimo, iż było im nieopisanie ziemno, cieszyli się jak małe dzieci.
- Słońce! – Uśmiechnęła się Miyomi.
- Śnieg… - Kenami upadła na kolana. Położyła rękę na białym puchu. Drgnęła. Zostawiała za sobą czerwone ślady.
- W końcu nasze marzenia się spełniły! Miyomi~chan! – Seki podbiegł do ukochanej. Złapał ją w pasie. Podniósł różowowłosą i zaczął się kręcić wokół własnej osi. – Uciekniemy stąd! Wyjedziemy i zaczniemy wspólne życie, razem!
- Zobaczę Onee~chan! – Kenami rozpłakała się. Były to łzy rozpaczy i szczęścia w jednym. Nie mogła uporać się z myślą, że dwójka jej przyjaciół nie żyje, a ona sama przyczyniła się do śmierci tylu istnień. Z drugiej jednak strony… Zobaczy swoją ukochaną siostrzyczkę! Od trzech lat marzyła tylko o tym.
- A gdzie Mugi~chan? – Miyomi rozejrzała się dookoła. Wtuliła się w swojego ukochanego. Tak bardzo było jej zimno… - I Isoshi~san?
- Oni… - Zaczęła Kenami, jednak coś jej przerwało. Ryk helikopterów nie pozwolił jej na dokończenie zdania.
            Któryś z ochroniarzy, znajdujących się na teranie laboratorium wezwał posiłki. Żołnierze z Kuroi Kitsune byli gotowi do kontrataku. Wyskoczyli z helikopterów. Zaczęli ofensywę laboratorium, a przy tym i trójki przyjaciół.
- Podnieście ręce do góry! Jesteście otoczeni poddajcie się! – Krzyknął jeden z żołnierzy. Na podwórku zostało ich pięciu, reszta wbiegła do środka budynku.
- Jest was tylko kilku… - Uśmiechnęła się lekko Kenami. Wyciągnęła przed siebie rękę. Jeden z karabinów trzymanych przez mężczyzn wpadł w jej dłoń.
            Pięć celnych strzałów.
- Uciekamy! – Wrzasnęła szatynka.
Całą trójką ruszyli przed siebie. Z helikopterów przez cały czas wychodzili nowi żołnierze. Gonili ich, co jakiś czas oddając strzały. Mimo szybkiego biegu, przyjaciele nie mieli szans. W takim tempie nie ucieknął daleko.
- Idźcie! – Krzyknął Seki.
- Co ty robisz?! – Miyomi spojrzała na niego przerażona.
- Biegnijcie, powstrzymam ich. – Złotooki uśmiechnął się wesoło. – Zobaczymy się później!
- Ale..! – Różowowłosa na chwilę stanęła.
- Ruszamy! – Kenami szarpnęła dziewczynę za rękę.
            Seki miał o wiele mniejsze szanse na przeżycie w walce na odległość, niż Kenami. Mimo to pozwoliła mu tam zostać. To było niezwykle samolubne, ale… Musiała zobaczyć Vitsumi. Obiecała jej to! Nie może teraz zginąć!
Szarpnęła przyjaciółkę. Biegły przez las. Już dawno podczas pościgu pogubiły buty, kilka razy się przewracały. Zostały już tylko we dwie. Mugi, Isoshi jak i Seki – zginęli. Tak przynajmniej uważała Kenami.
- Miyomi~chan? – Szatynka odwróciła głowę do tyłu. Jej przyjaciółka biegła o wiele wolniej. Znajdowała się kilka metrów za zielonooką.
- Ja… Nie… Umiem… Tak jak ty… - Wysapała zmęczona.
Kitsune spojrzała przed siebie. No tak, lewitowała…
            Kolejny krok Miyomi. Spojrzała pod siebie. Usłyszały głośny pisk.
- Mina… - Zdążyła szepnąć Kenami.
Ładunek wybuchł tuż pod stopą różowowłosej, rozrywając jej ciało na małe kawałeczki. Siła rażenia była niesamowita. Krew poplamiła śnieg dookoła, a szczątki dziewczyny znajdowały się nie tylko na ziemi ale i drzewach.
            Siła uderzenia odepchnęła Kitsune. Poleciała kilkanaście metrów dalej. Nie miała ani chwili na zastanowienie się. Jedna mina aktywowała całą resztę. Kenami mimo pisku w uszach i oszołomienia, musiała polecieć dalej. Nie mogła zostać zabita. Nie teraz! Nie kiedy jest już tak daleko! Nie teraz, kiedy tyle osób poświęciło za nią życie…

            Ren milczał. Przez całą tą opowieść widział twarz Kenami z profilu, ale mimo to widział ile emocji nią targało. Nie mógł sobie nawet wyobrazić, co czuła dziewczyna, tracąc jednego dnia wszystkich najbliższych. I to jeszcze w taki sposób. Nie umiał być współczujący. Nie to, żeby empatia była mu całkowicie obca. Po prostu nie umiał okazać swoich uczuć.
Ścisnął mocniej teczkę, znajdującą się w jego dłoni. Światło zaczęło mrugać.
- Mamy twoje dokumenty. – Powiedział lekko łamiącym się głosem. Miał nadzieję, na naprawdę ostre słowa, ale nawet on nie dał rady utrzymać swoich uczuć na wodzy. Nie umiał nad nimi zapanować.
- Tak… Zmywajmy się stąd. Zaraz zgaśnie światło… - Kitsune ruszyła w stronę wyjścia.
- Kenami! – Ren złapał dziewczynę za rękę. Spojrzał w jej oczy. Lekko się speszył. – Przykro mi… Naprawdę…
- To głupie… - Prychnęła lekceważąco. – Nawet ich nie znałeś, dlaczego ma ci być przykro?
- Bo czuje twój ból… - Tao nieustannie patrzył w jej oczy. – Wiem, jak to jest kogoś stracić… I jak to jest mieć czyjąś krew na rękach… Kenami, ja cię rozumiem…
Szatynka uśmiechnęła się do niego. Nie była to jednak ani ironia, ani zbyt słodki, sztuczny wyraz twarzy. To był jej prawdziwy uśmiech. Naturalny.
- Dziękuję. – Powiedziała. – Fajnie się z tobą gada, jak nie jesteś bufonem…
- A z Toba jak nie jesteś wariatką – Prychnął złotooki, ale równocześnie uśmiechnął się.
            Nagle światła zgasły. Ciemność pochłonęła przyjaciół. Ren ścisnął mocniej teczkę trzymaną w dłoni. Nie mógł jej zgubić za wszelką cenę. Kenami natomiast wyjęła z wnętrza kurtki latarkę.
- Czeka nas ciężka wyprawa bez światła – Westchnęła Kitsune. – Chodźmy już… To nie jest przyjemne miejsce.
- Myślę, że mam trochę więcej mocy niż ta latarka. – Tao stanął dumnie, a jego barwa głosy jak zawsze była przepełniona zniewagą dla drugiej osoby/rzeczy. Wziął do tej pory schowany Miecz Błyskawicy, po czym wykonał kontrolę ducha. Złoty błysk foryoku oświetlił im drogę.
- O… Cieszę się, że cię wzięłam. Od czasu do czasu na coś się przydajesz… - Zaśmiała się szatynka.
- Nie przeginaj! Bo przestanę być miły i cię tu zostawię! – Warknął, po czym ruszył przodem chcąc pokazać wagę swoich słów.
- Tak, tak.. – Dziewczyna machnęła lekceważąco dłonią.
            Oboje szli w pokojowej ciszy. Żadne z nich nie chciało jej przerywać. Szczególnie, iż od jakiegoś czasu towarzyszyło im dziwne uczucie obserwowania.
- Mam jakieś dziwne wrażenie… - Zielonooka zrobiła się czujna.
- Ktoś tu jest poza nami. – Ren odwrócił się. Ktoś szedł za nimi to było pewne.
- Tak. Trzeba będzie niestety walczyć… A miałam nadzieję, na przyjemny spacer… - Kenami wyjęła pistolet zza poły kurtki. Wymierzyła lufę w ciemność.
Usłyszeli cichy warkot. Ich wróg już wiedział, iż przyjaciele są świadomi jego obecności. Postanowił zaatakować.
- Zdzisiek… - Szepnęła Kitsune, kiedy zauważyła zarys potwora.
- Ja się nim zajmę! – Uśmiechnął się pewnie Ren. Chciał pokazać dziewczynie swoją siłę. Co?! Tylko ona może się chwalić swoimi parapsychicznymi umiejętnościami?!
- Ren, nie! – Wrzasnęła Kitsune. Wyciągnęła rękę do przodu, aby powstrzymać przyjaciela, ale nie zdążyła.
Tao miał w dłoniach wcześniej przygotowany do strzału, błyszczący od foryoku miecz. Kilka sekund starczyło, aby Jeden z silniejszych ataków został wystrzelony w stronę potwora. W gorącej wodzie kąpany chłopak nie przewidział, iż budynek zdaje się być ruiną i może nie przetrwać tak potężnego uderzenia. Ściany nie wytrzymały i całe laboratorium zaczęło się zapadać.
- Cholera! – Warknęła Kenami. Nie myślała dużo. Jej mózg przełączył się na opcję przetrwania. Najmocniej jak tylko potrafiła złapała w pasie przyjaciela, po czym wzbiła się w powietrze. Siłą umysłu podtrzymywała długi tunel prowadzący do nieba. Kiedy tylko wylecieli na świeże powietrze, cały budynek runął.
            Ren był zszokowany siła i determinacją dziewczyny. Przecież on sam bez problemu mógł uratować im życie. Nie raz dzięki jego foryoku przeżywał wraz z przyjaciółmi. To on zazwyczaj ochraniał wszystkich przed niebezpieczeństwem. Teraz jednak nie zdołał wykonać żadnego ruchu. Kenami była szybsza. Wystrzeliła w powietrze jak torpeda, przy okazji podtrzymując drogę ucieczki. W tej chwili nie przeszkadzał jej lęk wysokości. Mimo wolności dalej unosiła się w górę. Na sekundę zamarła. Oboje zatrzymali się kilkanaście metrów nad ziemią.
            Tao spojrzał na twarz szatynki, która wykrzywiła się w grymasie bólu. Jej ciało zdrętwiało.
- Gomenasai, Ren~kun… - Szepnęła, po czym zaczęli spadać.
Złotooki zrozumiał, że dziewczyna źle się poczuła. W jednej ręce nadal ściskał grubą teczkę, a w drugiej trzymał miecz.
- Bason, rośnij! – Krzyknął, spadając z niewyobrażalną szybkością.
Duch Stróż chłopaka niezwłocznie zamienił się w swoją ogromną wersję. Oboje już byli bezpieczni. Bason powoli zaczął kierować się w stronę powrotną. Ren ostrożnie położył Kenami. Dziewczyna miała duszności, ale oprócz spoconego czoła nic się jej raczej nie stało. Zasnęła momentalnie, kiedy tylko poczuła twardy grunt pod plecami.
            Tao otworzył grubą teczkę, którą cały czas trzymał mocno w ręku. Stracił zapał do zapoznania się z lekturą już po kilku stronach. Mimo, iż nie był głupim człowiekiem, mało co rozumiał. Naukowe terminy nie przemawiały do niego ani trochę. Hao pewnie dostałby orgazmu na widok tych wszystkich nazw, ale nie Ren. Jego medycyna mało obchodziła. Wystarczy, że umiał zatamować krwawiącą ranę i wyleczyć kaszel syropem. Dlatego też mimo ogromnych chęci, sam raczej nie pomoże szatynce.
            Ostatni raz odwrócił się, aby zobaczyć zburzone laboratorium. Westchnął głośno. Co on tak właściwie robi? Pomaga tej idiotce. Przecież Vitsumi go teraz zaszlachtuje! „Dlaczego poleciałeś z nią sam?! Ciężko ci było nas obudzić, Czubie?!” Pewnie powie coś takiego. Nie to, żeby Ren się jej bał! Po prostu… Rzeczywiście mógł wziąć tu przyjaciół.
- Możemy stanąć? – Zapytała cicho Kenami. Obudziła się już kilka minut temu. Oddalali się od laboratorium w szybkim tempie. Bason był duży, tak więc jeden jego krok był jak kilkadziesiąt ich kroczków. Zbliżali się już do bardziej zalesionej części drogi.
- Po co? – Ton głosu Tao był dość zagadkowy. Niby oschły i szorstki, ale z nutą zdziwienia doprawioną… Troską?
- Niedobrze mi… Nie chce ci pobrudzić tapicerki. – Zaśmiała się nerwowo.
Fioletowowłosy kiwnął porozumiewawczo głową.  Bason kucnął, aby przyjaciołom się lepiej schodziło. Ren wziął dziewczynę na ręce, po czym subtelnie zeskoczył na biały puch. Postawił dziewczynę na nogi, po czym Kenami usiadła pod jednym z drzew. Odchyliła głowę do tyłu i spojrzała w niebo.
- Ten las to magiczne miejsce. - Zaśmiała się nagle. - Zawsze spotykam tu jakiegoś przystojniaka...
Ren poczerwieniał na to ostatnie słowo. Zdawał sobie sprawy z tego, że podobał się dziewczynom. Często znajdował w swojej szafce na buty listy miłosne, ale najczęściej ich nawet nie otwierał. Miał pod łóżkiem pudełko po butach i to do niego wrzucał wszystkie pisemka adresowane do niego. Ktoś kto nie ma odwagi powiedzieć w oczy o swoich uczuciach nie powinien w ogóle tego robić.
          Tao rozejrzał się dookoła. Postanowił nie komentować tego co mówiła Kenami. Zauważył jakiś ruch między drzewami. Od razu wyjął miecz.
- Bason! - Spojrzał na ducha znacząco.
- Tak jest, Mistrzu! - Wojownik zmienił swoją formę na małą.
- Zaczekajcie! – Dziewczyna krzyknęła ostrzegawczo. Chłopak stanął w pół kroku. – To nie wróg…
Złotooki zmarszczył brwi. Wpatrywał się w punkt znajdujący się kilkanaście metrów przed nimi. Zamrugał kilka razy.
- To… Lis… - Szepnął.
- Duch lisicy… - Kenami maksymalnie zniżyła swój ton głosu. Wyciągnęła rękę przed siebie, a zwierzątko do niej podbiegło. Mordką ocierało się o jej rękę. Szatynka wyszczerzyła ząbki i objęła ducha.
- Spotkały się dwa lisy… - Prychnął Ren. Patrzył zaciekawiony na dziewczynę, tulącą cię do zwierzęcia. – Znasz ją?
- Tak… - Zielonnoka spojrzała przed siebie dziwnymi oczyma. Z początku były puste, a po chwili zalśniły ciepłym blaskiem. – Dzięki niej, poznała Zeke~sama…
            Tao cały zdrętwiał. Spojrzał przerażony na dziewczynę i przełknął głośno ślinę.
- Znasz Zeke’a? – Zapytał. Czy zielonooka mówi z uśmiechem o tym samym strasznym facecie, który zabił tysiące osób?
- Tak. Uratował mi życie… - Szatynka uśmiechnęła się do chłopaka, po czym opowiedziała całą historię, związaną z lisicą i Zeke’m.


~*~ENDING~*~


            Zmarznięta Kenami oparła się o jedno z drzew. Nie czuła stóp ani rąk. Jedynym źródłem ciepła była powoli zastygająca krew na jej ciele. Należała do różnych osób. Isoshiego, Miyomi, strażników, którzy ich gonili… Wszystkie te osoby już nie żyły. Odeszły bezpowrotnie. Dziewczyna wiedziała, że jej czas też się kończy. Była wyczerpana. Energia życiowa uchodziła z niej, niczym powietrze z przebitego balonu. Nie dała już nawet rady lewitować.
            Siedziała tak w białym puchu, nie będąc świadomą, ile czasu mija. Powoli zimno przestawało jej przeszkadzać. Traciła czucie w ciele. Miała wyrzuty sumienia. Wiedziała, że gdyby została do walki zamiast Seki’ego, para być może by uciekła. A tak? Postąpiła jak najgorszy samolub. Ale… Przecież ona musi zobaczyć Vitsumi! Czerwonowłosa na nią czeka!
            Nagle wśród drzew usłyszała cichy tupot stópek. Podniosła wzrok i rozejrzała się dookoła. Przed sobą dostrzegła małego śnieżnego liska. Biały futrzak cicho na nią warczał. Patrzył zaczepnie prosto w twarz nastolatki. Zaraz za nim zza drzew wyszła piątka jego małego rodzeństwa i ona… Piękna, biała, puszysta lisica. Kenami utrzymywała z nią kontakt wzrokowy przez dłuższy czas.
            Logicznie rzecz biorąc, zabicie tych lisków mogłoby być dla Kitsune zbawieniem. Mogłaby się pożywić i ogrzać… Jednak zabicie bezbronnych zwierząt byłoby niewybaczalne. Wolała sama zginąć niż ich zniszczyć.
            Lisica w końcu zdecydowała się co zrobić. Dzikie zwierze podeszło do przestraszonej szatynki. Jak nie patrzeć byli to leśni łowcy… Samica polizała Kenami po twarzy, po czym usiadła na jej kolanach, kładąc łepek na ramieniu dziewczyny. Lisiątka położyły się koło mamy, ogrzewając nogi Kitsune.
- Arigato… - Szepnęła zielonooka. Przymknęła oczy, z których poleciało kilka łez. Nie chciała, żeby to wszystko tak się skończyło. Zawsze myślała, że ucieknął razem. Ona. Seki. Miyomi. Mugi. Isoshi… Jego siostra, Nagisa, którą wspólnie wyrwaliby ze szponów Kuroi Kitsune. No i oczywiście Vitsumi! Razem zamieszkaliby gdzieś… Daleko od tego wszystkiego. Może we Francji? Miasto miłości! Może Isoshi… No zrobiłby krok w stronę ich wspólnej przyszłości? Kenami wie, że dzieli ich różnica wieku ale… On jest taki dobry! I opiekuńczy! I… I był taki kochany…
            No tak. Przecież Isoshi nie żyje. Więc takie marzenia już nie mają sensu. Fajnie byłoby przeżyć… Ale to też nie jest zapewnione. Zimno jest zbyt przeszywające, aby się ruszyć, a umysł dziewczyny zbyt zmęczony, aby robić cokolwiek.
- Sayonara, Onee~chan… - Zapłakała Kenami, po czym wtuliła się w białe futro lisicy.
Zasnęła.
            Obudził ją niespodziewany strzał i skomlenie lisicy. Kenami spojrzała na zwierzątko na swoich kolanach. Samica miała szeroko otwarte oczy. Z jej czaszki leciała stróżka krwi. Została postrzelona. Młode liski podniosły krzyk. Wszystkie zaczęły piszczeć.
Kenami spojrzała w kierunku, z którego padł strzał.
            Zobaczyła trzech wysokich, ogromnych mężczyzn w grubych ubraniach moro. Na głowach mieli puchate czapki-uszatki, a w dłoniach długie strzelby. Krzyczeli coś głośno po rosyjsku.
            W Kenami drugi raz coś pękło. To zwierzątko chciało ją ochronić przed zimnem, i w podzięce zostało tak brutalnie zamordowane.
- Wy ścierwa! – Wrzasnęła Kitsune. Zerwała się na nogi. Chciała podbiec do mężczyzn i pokazać, gdzie jest miejsce takich śmieci, ale nie dała rady. Upadła na śnieg.
No tak, nie miała czucia w nogach. Zamarzły… Nie mogła wstać, więc postanowiła obronić lisiątka. Położyła się na nie, szczelnie otulając je swoim ciałem.
            Napastnicy podeszli do dziewczyny. Zaczęli rozmawiać w obcym dla niej – rosyjskim – języku.
- А это что? – Zaśmiał się jeden. Złapał Kenami z ramię i pociągnął do góry.
- Девушка! – Drugi wziął w ogromną dłoń, ochronioną rękawicą, podbródek dziewczyny. Dokładnie obejrzał jej twarz pokrytą krwią. Nie przejmował się tym zbytnio. Myślał, że pozostałości po strzale w lisa. – Красивая…
Kenami nawet nie starała się ich słuchać. Cieszyła się, że mężczyźni przestali zwracać uwagę na zwierzątka. Małe liski w popłochu uciekały. Były już prawie niewidoczne w śnieżnym puchu.
- Однажды у меня не было такой молодой… - Trzeci mężczyzna odstawił na bok strzelbę. Oparł ją o pień drzewa.
- Не только ты, Иван… - Pierwszy spojrzał na kompana z ostrzeżeniem w oczach.
- Я знаю, не волнуйтесь… - Mężczyzna rozpiął rozporek w spodniach. - Мы готовы поделиться!
            Trzej Rosjanie byli pijani. Alkohol było czuć na kilka metrów.
- Zostawcie mnie… - Szepnęła przerażona Kenami. Tak to się ma skończyć? Zostanie zgwałcona przez jakichś trzech yeti, a potem zabita?
Mężczyźni nie słuchali jej. Wesoło rozmawiali, podczas gdy ustalali dalszy plan wydarzeń. Jeden z nich rzucił ją na drzewo. Stanął tak blisko, iż torsem opierał się o jej plecy. Jedną dłonią przejeżdżał po jej tali, a drugą chciał wsunąć pod krótką sukienkę dziewczyny.
            Zielonooka postanowiła nie zakańczać tak swojego życia. Spojrzała na strzelbę stojącą obok. Jej organizm był wyczerpany. Nie dała rady nawet stać – Rosjanin musiał ją podtrzymywać. Ale dzięki drzemce z lisicą na kolanach jej umysł się trochę rozjaśnił. Dopiero teraz to poczuła. Podczas niebezpiecznej sytuacji adrenalina podnosiła jej umiejętności.
Strzelba uniosła się. Lufa została wycelowana w jednego z mężczyzn. Strzeliła. Trafione w głowę ciało upadło bezwładnie na grubą warstwę śniegu. Chciała strzelić drugi raz, ale niestety – magazynek był pusty. Nie zraziła się jednak. Wbiła broń bezpośrednio w głowę Rosjanina stojącego nieopodal.
- Ведьма! – Wrzasnął napastnik stojący tuż za Kitsune. Uderzył ją otwartą ręką tak mocno, że dziewczyna odleciała na kilka metrów. - Что ты сделала?!
Wyjął sztylet i rzucił się na dziewczynę.
            Nagle stało się coś, czego dziewczyna nigdy by się nie spodziewała. Trzej mężczyźni (w tym dwóch nieżyjących) stanęli w płomieniach. Wielka, czerwona, skrząca się łapa złapała krzyczącego Rosjanina. Podniosła go i wrzuciła do wielkiej paszczy, wiszącej kilkaset metrów nad ziemią.
- Duch? – Zapytała Kenami sama siebie. Nie wiedziała czy to co się dzieje to jest sen czy jawa. Zbyt dużo wydarzyło się tego dnia, aby móc odróżnić jedno od drugiego.
- Kim jesteś? – To pytanie padło z ust szatyna stojącego nad dziewczyną. Jego długie włosy spadały jej na twarz. Miał błyszczące, czarne oczy i wąskie usta, układające się w lekki uśmiech.
- Kim jestem? – Powtórzyła zielonooka. Uśmiechnęła się lekko. – Nie jestem pewna. Chyba potworem…
- Więc chyba jesteśmy rodziną – Zaśmiał się wesoło chłopak. – Na mnie niektórzy też mówią „potwór”!
            Kenami patrzyła na niego zdziwiona. Wydawał się taki… Prawdziwy. Biło od niego takie przyjemne ciepło, że Kitsune miała ochotę wstać i rzucić mu się na szyję.
- Jesteś szamanem? – Zapytała siadając na śniegu. Była przemarznięta, ale dzięki ogniowi wypełniającemu powietrze wokół, mogła się już lekko poruszać.
- Tak, ale niedługo będę nazywany Królem Szamanów. – Chłopak kucnął obok szatynki. Przyjrzał się jej dokładnie. – Nie boisz się?
- Dlaczego miałabym się bać? – Zapytała szczerze. – To w końcu ja jestem cała we krwi…
- Chyba nie masz Ducha Stróża, co? – Młodzieniec zdawał się puścić mimo uszu ostatnie zdanie wypowiedziane przez dziewczynę.
- Nie. Ale twój jest naprawdę… Wow! – Kitsune zadarła wysoko głowę patrząc na przeogromnego stwora. Uśmiechnęła się z zachwytem w oczach. – One~chan z chęcią by cię pokonała!
Szatyn wybuchnął gromkim śmiechem.
- Uwierz, nie dałaby rady. – Czarnooki odwrócił się napięcie. Odszedł kilka kroków, po czym stanął przy ciele martwej lisicy. Złożył ręce niczym do modlitwy.
- Tak mi smutno, że ona zmarłą… Ze wszyscy tak szybko ginął. Te lisiątka… Ciekawe czy dadzą sobie rady. Powinnam ją obronić. Ona ma po co żyć… Zabili ją chociaż nie mieli do tego prawa. Ludzie są tacy głupi. Myślą, że mogą bawić się w bogów, zabierać i dawać życie. Gówno prawda. – Kenami sama nie wiedziała, dlaczego nagle zaczęła nawijać dla nieznajomego ten monolog. Może dlatego, że miała potrzebę wygadania się? – Pytałeś mnie kim jestem. Jestem dowodem na to, że ludzkość nie jest doskonałą i nigdy nie uda im się stworzyć czegoś pięknego. Mogą jedynie niszczyć. Gardzę ludźmi… Są straszni! Ale mimo to… Mimo to wiem, że nic na to nie poradzę. Muszę wśród nich żyć, bo ich nienawidzę, a zarazem kocham. Życie jest takie pokręcone… Chciałabym umrzeć, a zarazem żyć.
Dziewczyna schowała twarz w dłoniach.
- Co ja gadam… Tak bardzo źle się czuję… - Szepnęła sama do siebie.
- Wydajesz się być interesującą osobą. – Szatyn wyprostował się. Spojrzał na zielonooką. – Nie zabiję cię teraz tylko ze względu na to, że uratowałaś te lisy. Wiem, że jesteś niezwykła. Pomimo moich umiejętności nie umiem odczytać twoich myśli. Kiedyś możesz mi się przydać… Albo, jak przyjdzie odpowiedni moment, wyeliminuję cię.
- Przynajmniej mówisz otwarcie o swoich zamiarach… Zgodzę się na taki układ, pod jednym warunkiem. – Dziewczyna zdawała sie być dość pewna w rozmowie. W końcu nie miała nic do stracenia. Jeśli on jej nie pomoże, to i tak umrze. – Zaprowadzisz mnie teraz do mojej One~chan.
- Oho? Od kiedy to ty stawiasz warunki? – Zapytał zdziwiony.
- W zamian, kiedy będziesz potrzebował pomocy w Turnieju, moja siostra ci pomoże.
- Jesteś zabawna! Może zostaniesz moją ludzką maskotką? – Chłopak był najwidoczniej w wyśmienitym nastroju.
- Jeśli mi teraz pomożesz, mogę nią zostać.
            Czarnooki roześmiał się gromkim śmiechem.
- Nazywam się Asakura Zeke. A ty? – Zapytał rozweselony taką pogawędką. Już dawno nie miał takiej ciekawe osóbki na swojej drodze.
-  Kitsune Kenami. To jak, pomożesz mi Asakura~san?
- W sumie i tak teraz lecę do Japonii spotkać się ze swoim braciszkiem.. Jeśli to po drodze, mogę cię podrzucić, Kitsune~san.
- Dziękuję, ratujesz mi życie, Asakura~san! – Szatynka uśmiechnęła się przesłodko. – Kiedyś ci się odwdzięczę!
Po tych słowach dziewczyna wstała. Jej szczęście nie trwało długo, bo po zrobieniu kilku kroków zemdlała. Jej stan fizyczny jak i psychiczny był krytyczny. Nie mogła dłużej ani chodzić ani myśleć.
- Nie wiem, czy zdążysz… - Zaśmiał się chłopak, po czym wziął szatynkę na ręce. Co prawda nienawidził ludzkości i był pewien, że w końcu uda mu się ją zniszczyć. Ale ta dziewczyna wydawała się być ciekawa. Może kiedyś przyda się dla Asakury, taki ludzki posłaniec?


Kenami: Ohayo! ^^ Przedstawiam wam najdłuższy rozdział w historii moich rozdziałów. DZIEWIĘTNAŚCIE stron w Wordzie XD Może dla niektórych to nie wyczyn ale ja jestem dumna :D
Aya: Cieszymy się razem z tobą…
Kenami: Mam nadzieję, że wszystko jest wyjaśnione mniej więcej logicznie i że wszystko zrozumieliście :D
Vitsumi: Tak… Możesz mieć nadzieję…
Kenami: One~chan! Bądź dla mnie milsza! D:
Ren: Dla ciebie? Nie da się…
Kenami: Zwarzcie na moją kontuzję!
Anna: Tylko ty umiesz iść po prostej drodze i wykręcić sobie nogę…
Yoh: Złamać ^^”
Kenami: Nie śmiejcie się ze mnie! D:
Hao: Wybacz, ale twoje umiejętności bycia niezdarą sięgnęły zenitu!
Vitsumi: Nie no, nawet nie było tak źle, ja znam trochę inną wersję…
Kenami: Cichajcie wszyscy! >_<
Anna: Jeszcze raz dziękujemy Usagi za komentarz :D Mamy nadzieję, że kolejny odcinek też ci się podobał ^^”
Kenami: Kochany Raion~kun! ^^ Wielkie dzięki za szczery komentarz. Już wiem co ci się w tym rozdziale na pewno nie spodoba XD Ale musiałam tak potoczyć tą historię, nie gniewaj się ;_; Co to tego, że „młodzi” są zbyt mądrzy. Pewnie tak… Ale no cóż, wydaje mi się, że w szamańskich rodzinach taka inteligencja była dość „popularna” XD Po za tym…. No nie wiem czym się usprawiedliwić ;_; Dopiero uczę się pisać, więc mi wybaczcie!
Vitsumi: Nie wybaczymy!
Kenami: Nie do ciebie mówiłam ._. KUMIKO~chan!! Gomene, Gomene, Gomene, Gomene~! ;_; Przeoczyłam adres na twojego bloga D: Wybacz! Teraz nadrobię zaległości, bo i tak nie ruszam się z łóżka ._.
Itachi: Czuję się teraz taki dumny, dzięki twoim słowom, Kumiko! Arigato!
Deidara: Jakbyś był zwierzęciem, pewnie byłbyś pawiem…
Itachi: A ciebie kto tu zaprosił?!
Deidara: Vitsumi :3
Bason: Kumiko~san, wielce schlebiają mi twoje słowa, ale chcę żebyś wiedziała, że Ren~sama ma wielkie serce i…
Ren: SZYBKIE TEMPO!
Kenami: Fajerwerki! *_*
Yoh: Nie to nie są fajerwerki 0.o”
Kenami: A co? :<
Yoh: Bason, krojony na milion kawałków ^^”
Kenami: Auć ^^”
Hao: Witamy cię nowa czytelniczo! Pozwól, że nazwiemy cię Kirą, bo te cyferki w komentarzu dużo nam nie mówią XD
Kenami: Dziękuję za komentarz ^^ Cieszę się, że mój blog ci się podoba :3
Ren: Yukari! W niczym się nie będę ogarniać! >////< A mój durny Duch Stróż nie jest już moim duchem!!!
Bason: Paniczu ;_;
Yoh: Co do twojego pytania/zażalenia o to, że już dawno nie było nic o naszych paringach to.. Ci! ;) Może niedługo coś się pojawi ;)
Kenami: O właśnie! Kto z was wie jak dokładnie działają wakacje w Japonii?! XD Od kiedy do kiedy są? Z tego co wiem u nich wolny jest lipiec ale… Liczę na waszą pomoc!
Ren: Ginny! Masz zakaz całowania mojego Ducha Stróża!
Kenami: Przecież podobno go porzuciłeś? :D
Ren: Zamknij się!
Kenami: Nie :p
Ren: YGHT!
Hao: Co do bardziej „asakurzastych momentów”…
Yoh: Patrz, zasłużyliśmy swoją sławą własne momenty! :D
Hao: Tak! :D Pewnie niedługo się pojawią!
Kenami: Ao Mori! :D Ohayo! ^^ Ja tam uwielbiam zimę i Nawe wolę Syberię od Grecji ^^
Aya: Ale zimą nie można chodzić na lody, a one są takie dobre D:
Hao: Kochanie, wtedy cały świat jest jednym wielkim lodem…
Anna: No cały świat to nie, ty jako ten „inteligentny” powinieneś o tym wiedzieć…
Hao: To była przenośnia! >_<
Aya: Co nie zmienia faktu, że lodów i tak nie zjem :<
Kenami: Eh… Mam nadzieję, że dobrze spożytkujecie ostatni tydzień wakacji ^^” Piórniki kupione? :D Ołówki zatemperowane? Jeśli nie, to ostatni czas, żeby to zrobić!! ^^ Ja już mam dwa zeszyty XD
Vitsumi: Wow… Starczy ci pewnie na caaałe studia ._.
Kenami: Nie naśmiewaj się! >_< Dobra, koniec tych rozmów. Mam nadzieję, że odcinek nie był najgorszy i przepraszam za wszelkie błędy… Ja Ne!